Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/52

Ta strona została przepisana.

ferze zarysowały się jasno i ostro. Roje gwiazd otaczały nieoświecony słońcem brzeg jego.
Patrząc na księżyc, leżący pod mojemi stopami, znowu zacząłem wątpić o rozsądku naszego przedsięwzięcia.
— Cavor — rzekłem — dokądże my właściwie lecimy?
— A cóż?
— Przecież księżyc pusty.
— No, zobaczymy.
— Jabym radził rozpocząć powrót. Tylko... tylko, że zdaje mi się teraz, że i ziemi żadnej już niema.
— Przekonaj się pan, że jest — rzekł Cavor, podając mi obrywek gazety.
Światło księżyca było tak silne, że mogłem swobodnie czytać; wzrok mój padł na stroniczkę drobnych ogłoszeń: „Majętny dżentleman pożycza pieniądze“. „Do sprzedania prawie nowy rower, wartości piętnastu funtów, za pięć funtów“. „Dama, znajdująca, się w przykrych warunkach, sprzedaje wyprawne swoje noże i widelce ze znacznem ustępstwem“. Możliwe, że właśnie w tej chwili ktoś te noże i widelce ogląda, a ktoś drugi pędzi na rowerze ciesząc się taniem kupnem. Roześmiałem się i rzuciłem gazetę.
— Czy widać nas teraz z ziemi? — pytałem Cavora.
— Czemu się pan o to pyta?
— Mam przyjaciela wielce zamiłowanego w astronomii, być może, że patrzy na nas teraz przez swój teleskop.
— Znacznie większych rozmiarów potrzebny byłby instrument, żeby nas dostrzec, a i tak nawet nie dojrzałby.