Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/54

Ta strona została przepisana.

siedmdziesiąt trzy stopnie mrozu! Po nocach na księżycu wszelkie życie musi zamierać!
— Można sobie wyobrazić jakieś do czerwi podobne istoty — ciągnął dalej, pomilczawszy chwilę — któreby żywiły się stałem powietrzem jak ziemne robaki ziemią. Mogą tam istnieć również gruboskórne potwory...
— Dlaczegośmy nie wzięli ze sobą broni? — przerwałem.
Cavor nie odpowiedział na pytanie.
— Niedługo sami zobaczymy, co tam jest — dodał w zamyśleniu.
— W każdym razie minerały jakieś znajdziemy — rzekłem.
Aby osłabić nieco nasz upadek na księżyc, Cavor pospieszył poddać przyrząd przyciąganiu ziemi na trzydzieści sekund i w tym celu odkrył okienko zwrócone ku ziemi, uprzedziwszy mnie, bym oparł się rękami o ścianę, gdyż inaczej upadnę. Uprzedzenie to okazało się słuszne, bo zaraz po odkryciu okna stanąłem na głowie, a między rozpostartemi rękami ujrzałem rodzinną planetę.
Byliśmy jeszcze bardzo od niej niedaleko, o jakieś ośmset mil wszystkiego, zdaniem Cavora, dlatego też wielka tarcza ziemi zajmowała całe pole widzenia. Jednak kulistość planety jasno się już uwydatniała. Pod nami na ziemi panował półmrok; na zachodzie fale oceanu Atlantyckiego jeszcze błyszczały w promieniach zachodzącego słońca, jak roztopione srebro. Zdawało mi się, że rozróżniam zarysy brzegów Francji, Hiszpanji i południowej Anglji, gdy okienko ze zwykłem szczęknięciem zasunęło się, a ja zwolna spełzłem po szkle znów — na dół. Dokąd — na dół? Gdzie mamy teraz dół,