Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/58

Ta strona została przepisana.

góry, każdy najdrobniejszy wysiłek daje dziesięciokrotne wyniki; elektryczna lampka zjawia się to nad głową, to pod nogami; widzę przed sobą raz głowę Cavora, drugi raz jego nogi; czasami ciała nasze krzyżują się w powietrzu.
Wkrótce pakowanie skończyliśmy, cały nasz bagaż zmienił się w wielki miękki tłumok. Zostawiliśmy sobie tylko futra, aby w razie potrzeby zabezpieczyć się przed chłodem.
Ukończywszy robotę, Cavor odkrył zasuwy od strony księżyca, ujrzeliśmy wtedy, że aparat nasz wpada w ogromny krater, otoczony innemi mniejszemi. Aby wstrzymać pęd, Cavor znów odsłonił okienka od strony słońca, i znów omal nie oślepłem.
— Owiń się pan natychmiast futrem! — krzyknął w tej chwili, odskakując ode mnie na drugi koniec z aparatu.
Zrazu nie zrozumiałem, o co chodzi, tem bardziej, że nie przestawał odkrywać i zakrywać różnych okienek. Ledwiem zdążył spełnić jego rozkaz, uczułem silne wstrząśnienie i wślad za tem wszystko jakby poplątało się — zaczęliśmy się nawzajem o siebie obijać, o szklane ściany wnętrza, o tłumok z bagażem, to pełznąc, to podskakując. Kula nasza najwidoczniej staczała się gdzieś w dół, po jakiejś krętej i śniegiem pokrytej drodze.
Nagle wstrząśnienie ponowiło się, znalazłem się pod kupą bagaży i wszystko ucichło. Po kilku sekundach posłyszałem sapanie Cavora i szczęk okienek. Z pewnym wysiłkiem wydobyłem się z pod tłumoka i najprzód ujrzałem przez szklane ścianki aparatu ciemne, usiane gwiazdami niebo nad głową.
Mimo wszystko żyliśmy, a nasz aparat nietknięty leżał na dnie krateru, w cieniu jednej z jego ścian.