Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/66

Ta strona została przepisana.

nie pozwalało na przystosowanie się do owych ruchów. Ledwie człowiek zdążył przygotować się, choćby na czworakach, zaraz musiał runąć w tę, lub tamtą stronę. Położenie nie do pozazdroszczenia!
Zewsząd otaczał nas śnieg stojący, który gdzieś sunął się i parował. Widocznie spadaliśmy słabo wstrzymywani tym śniegiem, oblepiającym całą powierzchnię aparatu, tak że prócz potoków wody, szybko zmieniającej się w bańki, z żadnej strony niceśmy nie widzieli. Powolny bieg z każdą chwilą nabierał szybkości. Mieliśmy wrażenie, że porwał nas jakiś wodospad, z którym spadamy w przepaść.
Zakrywszy oczy i splótłszy się ze sobą rękami, zaczepialiśmy się o sprzęty, uderzali o ściany, o tłumok. który raz spadał na nas, to w bok odlatywał. W głowie mi szumiało, w oczach stawały świeczki, całe ciało bolało od naprężenia i siniaków. Gdyby taki wypadek przytrafił się nam na ziemi, dawno już rozbilibyśmy się na śmierć; lecz na księżycu, gdzie siła ciężkości jest sześć razy mniejsza, upadek opłaciliśmy znacznie taniej. Pomimo to straciłem przytomność.
Ocknąłem się pod wrażeniem jakiegoś łaskotania za uszami. Jakby jakieś maleńkie szczypce chwytały mnie za tylną część małżowin usznych. Otworzywszy oczy, ujrzałem, że jaskrawe światło, przy którem straciłem przytomność, łagodzą sine szkła, przez które widzę twarz Cavora, jakby odwróconą. Na nosie jego rysowały się również ciemne okulary. Z trudem dyszał, a twarz miał całkiem podrapaną i zalaną krwią.