Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/69

Ta strona została przepisana.
VIII.
Poranek na Księżycu.

Ostre kontrasty świateł i cieniów znikły bez śladu! Blask słońca przybrał blado-bursztynowy odcień; jasne półtony ma skałach krateru krwawiły się purpurą. Po wschodniej stronie lekki tuman zakrywał jeszcze słońce, zachód już tonął w niepokalanie czystym błękicie.
Wokoło nas wytworzyła się już atmosfera. Kontury otaczających nas przedmiotów rysowały się wyraźniej, znikł podbiegunowy charakter miejscowości, tylko gdzie niegdzie, w miejscach bardziej zacienionych leżały kupy, tym razem prawdziwego, wodnego śniegu. Wszędzie czerniały ciemne płaty gołej ziemi. Tu i owdzie około plam śniegowych błyszczały kałuże. Promienie słoneczne silnie nagrzewały dwie trzecie powierzchni aparatu, spoczywającego jeszcze na śniegu. Chłód ciągnął od spodu.
Na stoku wzgórza miejscami sterczały jak gdyby suche ciemno-szare powyginane badyle, których zacienione boki szron pokrywał. Ten szczegół dawał dużo do myślenia. Badyle! Skądże się tutaj wzięły na widocznie zamarzłej planecie? Przyjrzawszy się im bliżej, zauważyłem, że składają się z suchych włókien podobnych do wpółzetlonej kory drzewnej.