Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/70

Ta strona została przepisana.

— Cavor! — rzekłem.
— Co?
— Księżyc teraz może już nie ma życia, ale niegdyś...
Nie zdołałem dokończyć zdania, spostrzegłszy nagle śród włókien jakieś okrągłe ciałka, z których jedno wykonywało lekkie ruchy.
— Cavor! — szepnąłem.
— Co takiego?
Zrazu nie odpowiadałem, nie przestając wpatrywać się z niedowierzaniem. Wreszcie schwyciwszy Cavora za rękę, zawołałem:
— Patrz! patrz! Tutaj... i tam jeszcze!
— No, cóż takiego? — pytał, patrząc wślad za moim wskazującym palcem. — Jak opisać to, cośmy ujrzeli? Samo zjawisko może nie zasługiwało nawet na wzmiankę, jednak wydawało się cudownem i wzbudzało palącą ciekawość. Mówiłem już, że między włóknami kryły się maleńkie ciałka o wyglądzie wielkich ziaren piasku. Teraz jedno za drugiem zaczęło spadać na ziemię i pękać, przyczem w szczelinkach pojawiało się coś zielono-żóltego, jakby na spotkanie ciepłych promieni słońca.
— To nasiona! — zawołał Cavor i jakby oczarowany, radośnie szeptał:
— Życie, życie!
Nie nadarmo więc przedsiębraliśmy tak daleką i niebezpieczną podróż! Nie w martwe królestwo kamienia zaniosły nas losy, lecz w świat tchnący życiem!
Przylgnęliśmy twarzami do szkła, śledząc z zapartym oddechem...
Dziś przypominam sobie, że usiłowałem wytrzeć rękawem niewielką plamę, którą każdy oddech na szybie zostawiał. Na nieszczęście mogliśmy tylko