Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/75

Ta strona została przepisana.

mne uczucie w uszach, nozdrzach i gardle, wreszcie zawrót głowy i duszność. Zdjął mnie lęk. Zakręciłem śruby iluminatora, pytająco patrząc na Cavora. Widocznie czuł się znacznie lepiej. Radził mi odetchnąć i napić się wódki. Usłuchawszy rady, szybko przyszedłem do siebie i znów otworzyłem winty. Zrazu świst powietrza wznowił się, po chwili jednak zaczął słabnieć, wreszcie ustał zupełnie.
— No? — spytał Cavor ledwo słyszalnym głosem.
— No? — powtórzyłem.
— Wychodzimy?
— A nie będzie gorzej? — pytałem niepewnie.
— Nie, gorzej nie będzie. Czy tylko wytrzymasz to, co jest?
Zamiast odpowiedzi zacząłem ostatecznie odkręcać iluminator. Gdy skończyłem robotę i powietrze księżycowe wpadło do wnętrza przyrządu, wywoławszy tworzenie się płatków śniegowych, które natychmiast tajały, wysunąłem się z iluminatora i ległem na jego brzegu. Nade mną w oddaleniu jakiegoś jarda od mojej twarzy leżał dziewiczy śnieg księżycowy.
— No cóż, czy nie rozdrażnia twych płuc zanadto powietrze księżyca? — pytał Cavor, gdym trochę odetchnął.
— Nie — odrzekłem — można wytrzymać.
Wówczas zapiął się szczelniej, wysunął nogi z iluminatora i posiedziawszy chwilę na brzegu zeskoczył na śnieg, stał chwilę oglądając się na wszystkie strony, wreszcie niewiadomo czemu, wykonał skok, przyczem znalazł się odrazu w odległości dwudziestu do trzydziestu stóp od przyrządu. Stojąc na zrębie skały gestykulował i widocznie krzyczał coś