Strona:PL Herbert George Wells - Pierwsi ludzie na księżycu.pdf/83

Ta strona została przepisana.

[1] ko pewność jego stopniała. — Trudno — mówił — twierdzić na pewno, przecież poszukać nie zawadzi.
Stojąc razem, przeszukiwaliśmy wzrokiem miejscowość, oczywiście nie mogąc stanowczo zorientować się wśród niezwykłej, szybko zmieniającej się przyrody. Podczas naszej zabawy wszystko dookoła zmieniło się do niepoznania.
Wokoło nas na zalanych słonecznem światłem zboczach, literalnie buszowała przepyszna roślinność. Na północy, południu, wschodzie i zachodzie wzrok tonął w nieprzejrzanej gęstwie kaktusów, kolczastych krzaków i grzybów, które zdołały dosięgnąć olbrzymich rozmiarów. Jakże tu znaleźć nasz aparat, nasz dom, jedyny skład żywności i jedyny środek powrotu na ziemię?
— Zdaje mi się, że tam leży — niespodzianie zawołał Cavor, wskazując na południe.
— Nie — zaprzeczyłem — przecież nie szliśmy prosto, lecz krążyliśmy. Tutaj moje ślady. Widzisz? Jasne, że aparat leży więcej na wschód. Ale gdzieby mógł być?
— Mnie się wydaje, że słońce miałem wtedy z prawej strony.
— A ja doskonale przypominam sobie, że świeciło ztyłu, — twierdziłem — cień mój zawsze biegł przede mną.
W milczeniu spoglądaliśmy na siebie. Płaszczyzna dna krateru okazała się bardzo obszerną, a prócz tego zdążyła już porość nieprzejrzanym lasem.
— Mój Boże, co za głupota nie do przebaczenia! — powtarzałem.

— Musimy ją za wszelką cenę naprawić oświadczył Cavor — i to jak najszybciej. Upał

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; brak krótkiego fragmentu tekstu.