Strona:PL Horacy - Poezje.djvu/165

Ta strona została przepisana.


Bakchantka, zaniósłszy stopę,
       10 Patrzy, bezsenna[1], na Hebr, śnieżne szczyty
I rodną zbója Rodopę[2]:
Z takiemi i ja tam patrzę zachwyty

Na las gęsty i strumienie.
Ty, co Bakchantek[3] i Najad ramieniem
       15

Wyniosłe górskie jasienie

Moceneś lekko wyrywać z korzeniem,

Daj nie pełzać błotnym gadem,
Daj nieśmiertelność w górnym śpiewać tonie!
Słodki hazard — boga śladem
       20 Zdążać, oplótłszy winoroślą skronie.

    żano za bóstwa, przeto w myśli poety August po śmierci znowu będzie gwiazdą czyli bóstwem, przy czem dodatek na Jowisza łonie zaznacza tylko osobowość Augusta.

  1. W. 10. bezsenna — gdyż przez całą noc przebiega w szale pobożnym góry i lasy.
  2. W. 11. rodną zbója Rodopę. — Rhodope — góry w Tracji dochodzące do 2.300 m. wysokości. Tam właśnie dziki »zbój« Likurg przepłoszył mamki pijanego Bakchusa, tak że w ucieczce święte naczynia porzuciły na ziemię i sam Bakchus ze strachu wskoczył w morze, gdzie go przyjęła Tetyda.
  3. W. 14. Ty, co Bakchantek... — Bakchus, który swym boskim i ziemskim towarzyszkom (Najadom, nimfom rzek i jezior, i Bakchantkom) daje nadludzką siłę, może i poetę obdarzyć natchnieniem, które go wysoko wzniesie ponad powszedniość.