Gospodyni na słomie świeżej się rozeprze,
Jedząc kąkol i orkisz; dla kumy, co lepsze.
Wreszcie mieszczka się ozwie: »Że ci też nie cnie się
90
Na grzbiecie rozpadliny kawęczeć tu w lesie?
Gdybyś tak na świat ludzki wyjrzała z tej nory!
Wiesz co, chodźmy do miasta; a że ziemskie twory[1]
Dusze mają śmiertelne i myśleć daremnie
O tem, by śmierć przekupić, więc nuże, przyjemnie
95
Póki można i wolno, użyjmy żywota,
Bo śmierć na karku!« — Wiejska uwierzy biedota.
Rozmarzona, leciutko wyskakuje z jamy
1 wali wprost do miasta obok miejskiej damy.
Nocą wkraść się umyślą. I już nieba znaczną
100
Przestrzeń noc zbiegła, kiedy nasze kumy zaczną
Rozglądać się starannie po domu bogatem:
Łoża[2] z kości słoniowej, pokryte szkarłatem;
Na boku kilka stoi pachniących koszyków,
A w nich resztki z wczorajszej uczty smakołyków.
105
Zaproszona prostaczka purpurę zalega;[3]
Po izbie gospodyni wciąż usłużna biega,
Znosi potrawy, jakby z sługi obowiązku,
Każdego troszkę pierwej skosztowawszy kąsku.
Wieśniaczka w łożu, rada tej zmianie szczęśliwej,
110
Biesiaduje w najlepsze; a wtem przeraźliwy
Strona:PL Horacy - Poezje.djvu/363
Ta strona została przepisana.
