Strona:PL Horacy - Poezje.djvu/400

Ta strona została przepisana.

       75 Już klient rano, stały wyjadacz wieczorem,
Na święto jedzie na wieś już z pańskim taborem.
Jadąc, niwy podziwia i powietrze świeże
Wdycha z rozkoszą. Patrzy Filip, śmiech go bierze.
Że lubił żart, rozrywkę, nie puszcza zdobyczy,
       80 Siedm tysięcy mu daje, drugie siedm pożyczy,
Których Woltej na kupno wioseczki ma użyć.
Kupuje. By cię nadto gadaniem nie nużyć,
Gładki mieszczuch, chłop teraz, wciąż o grządkach gwa-
W gębie wciąż latorośle, wiązy z nimi parzy—[1] [rzy,
       85 Wół, zapracowanego robigrosza wzorek.
Wtem owce bierze złodziej, a kozy pomorek,
Żniwa nie dopisały, wół przy pługu pada.
Dość mu tego; więc szkapy przededniem dosiada,
Pędzi wprost do Filipa, omal się nie wściecze.
       90 Ten brudnego kołtuna zobaczywszy, rzecze:
»Pracownik z ciebie, widzę, robigrosz, Wolteju!«
— »Nieszczęśnikiem mię raczej nazwij, Dobrodzieju!
Bo nim jestem; pan, dziedzic winnicy i chaty,
Na twą duszę, prawicę, klnę cię na Penaty,
       95 Żebyś dawny mi sposób do życia powrócił«.
Kto poznał, że dla gorszych rzeczy lepsze rzucił,
Niech zawraca czemprędzej, dawnym szlakiem bieży:
Najlepiej niech się każdy własnym łokciem mierzy.

  1. W. 84. wiązy parzy — por. J. II 10 i P. II 15, 3—4.