Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

nienie, na samą myśl Cezara, był zachwycający. Białe marmury, bronzy lśniące, oblane na wpół cieniami przezroczystemi wieczora, na pół gorącém światłem lamp i pochodni, dziwnie pięknie malowały się na iskrzącém już od gwiazd niebie, w eterach, w których się zdawały zawieszone.
Ale twarz Tyberyusza była, jakby na przekór wesołemu obrazowi, smutną i posępną; znać umyślnie przybrał ją tą szatą, aby mu nie wykradziono z duszy wrażenia, którego doznawał.
— Gdzież jest Thrasyllus? — spytał — gdzie Graeculi? gdzie się podział Atticus? chodźmy...
— Dokąd rozkażesz? Panie?
— W dolinę, do gaju Wenery... niech tam zastawią ucztę wieczorną.... chcę by i Thrasyllus w niéj uczestniczył... i ty Cajusie... i wy wszyscy... Nie będzie nas ani za mało, ani zbyt wielu...
Spojrzał tylko na Priscusa, który zaraz pochód otworzył.
Cajus Caligula, dwaj Grecy retorowie, Zenon i Theodoros, Thrasyllus, poszli za Cezarem, którego wyzwoleńcy wzięli na ręce z przenośném siedzeniem, rodzajem octophorum lekkiego, i drogą schodzącą w dolinę unieśli ku wskazanemu ustroniu.
Wszystkie te wille Tyberyuszowe, rozsiane po wyspie, połączone z sobą były szerokiemi drogami, wysadzanemi białą i wzorzystą marmurową mozajką. Miejscami zniżały się one powolnie na