Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

rozpękanemi pniami i cysternę wyżłobioną starannie w twardéj opoce. Stado kóz na pół dzikich zdawało się tu mieszkać same, a za najmniejszym popłochem, zeskakiwało z wyżyn w tę głębinę i biegło się ukryć w nakrytéj kamieniem grocie, będącéj zwykłym onego przytułkiem.
Właśnie gdy w południe przywiezione z Rzymu wieści zajmowały Tyberyusza, Hypathos, mając chwilę wolną, wybiegł z willi Jowiszowéj, nie spytawszy się nawet o pozwolenie Priscusa. Czy rachował na to, że Cezar nie zażąda go tak rychło i szukać nie każe, czy obojętnym był na skutki swojéj wycieczki, dość że przywdziawszy suknie ciemniejsze, penulę z kapturkiem i koturny na nogi, nie wielką kamienną drogą, ale ubocznemi ścieżynkami udał się w głąb,[1] wyspy. Znały go nadto dobrze straże jako ulubieńca Tyberyuszowego, by mu kto z nich śmiał stanąć na drodze; myślano może zresztą, że upatrzone gdzie miłostki ciągną pięknego chłopaka i nikt mu w jego wycieczce nie myślał przeszkadzać.... Niewolnicy tylko z uśmiechem spójrzeli, jak pośpiesznie gnał w najodludniejszą część wyspy.
Jakkolwiek chłopię rozpieszczone było i osłabłe miękkiém życiem, znać dawniéj przywyknąć musiało do spinania się po tych górach, do czepiania po stromych skałach, bo nie szukając dróg wygodnych, zdało się owszem jak najdziksze wybierać.

Dzięki téj zręczności i chyżemu biegowi, Hy-

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; zbędny przecinek.