Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Capreä i Roma Tom I.djvu/173

Ta strona została uwierzytelniona.

Macron powstał zaraz, westchnął szeroką piersią, ale poszedł spiesznie dostojnego powitać gościa, którego znalazł z wielką uwagą przypatrującego się małemu ołtarzykowi domowemu Eskulapa i bijącemu przed nim koralami wysadzanemu wodotryskowi.
— Witam cię zwycięzco Sejana! — począł powoli Cajus, topiąc w nim wzrok, w którym wyrazu dopatrzéć nie było można pod jakiémś obłąkaném osłupieniem, jemu zwyczajném — Cóż Rzym? co Senat? co lud?
— Obwołuje Tyberyusza zbawcą i ojcem ojczyzny! stawi mu nowe świątynie i posągi! — rzekł z trochą przekąsu Macron — śledząc wrażenia na licu zimném Caliguli, ale uśmiech tylko dwuznaczny, bezsilny przebiegł twarz jego pożółkłą.
Cajus począł się przechadzać powoli dokoła inpluvium, jakby roztargniony i w namysłach.
Odwrócił się potém do chodzącego za nim Macrona...
— A u nas w Caprei — rzekł — wiesz co się dzieje? Cezar od kilku dni siedzi zamknięty, milczy, nikogo nie przypuszczając do siebie... Mówił ci Priscus co było tego powodem?
— Nie widziałem Priscusa!
— Trwa to od wyjazdu twego... codzień chmura nad czołem wisząca się zwiększa; Tyberyusz ponury i gniewny... a Bogowie coraz go więcéj obar-