Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 069.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

by położyć się i wywczasować choć trochę.
— Dość że wszyscy się uwzięli zapędzać mnie do łóżka, śmiejąc się rzekł młody chłopak, a ja na złość wam wszystkim ani myślę się kłaść — dość na to będzie jeszcze później czasu.
— Ale cóż JWPan myślisz robić, cały pałac chrapie...
— A! dobrze żeś mi poddał co mam z sobą począć — odezwał się bijąc po czole Alfier — muszę pójść do babuni! ona już pewnie wstała, napiję się u niej kawy. I tak wczoraj z wieczora być u niej nie miałem czasu, a pewnie biedaczka ciekawa i niespokojna.
— No! no! to dobra myśl, odezwał się stary — ale niechże JWPan weźmie co na siebie, bo przez dziedziniec iść potrzeba, a wiatr smali jak w decembrze...
— Daj mi swoję bekieszę Sieniński.
— Coś to nieprzystało — ze mnie na JWPana...
— A nie plótłbyś, dawaj kiedy ci mówię.
To rzekłszy pochwycił ze starego, ruszającego ramionami, podbity lisami przyodziewek i szarpnął się pędem ku oficynie.
Cisza znowu panowała w podwórzu — gdzieniegdzie dogorywały swędliwie lampy, kopciły dopalające się światła, spali wszyscy co noc spędzili na hulance, kręcili się tylko ciężko i niechętnie, ci co nie podzielając zabawy, przysposabiać ją musieli dla drugich.
W oficynie u starej pani (jak ją zwano powszechnie) cicho też było, ale przez żaluzje i firanki już światełko błyskało. Alfier rzuciwszy okiem na górę, poleciał wschodami.