Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 083.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ona słuchała słów jego ze spuszczonemi oczyma, z których dobrze że łza nie wytrysła — zniżyła się przyjmując pamiątkę i dowód łaski J. kr. Mości, ale na podziękowanie zaledwie słów kilka znalazła. Król rzucił okiem szukając widocznie Alfiera i rozkazał mu się przybliżyć.
— Kawalerze — odezwał się biorąc z rąk biskupa przygotowany już order Św. Stanisława i wkładając go na młodego chłopca zarumienionego z radości jak dojrzała wisznia — daję ci jako pamiątkę i zachętę dla służenia tronowi i ojczyźnie.
— Nie zasłużyłem jeszcze Najj. Panie — klękając i całując rękę królewską, przebąknął Alfier.
— Ale nie wątpię że zasłużysz, krew poczciwa nie kłamie, będziesz godnym W.... i Ordyńskich, co daj Boże!
— Amen! — dołożył biskup.
— A teraz mości panowie — zawołał Poniatowski podany biorąc kapelusik — komu w drogę temu czas; choć nie miło to zaczarowane opuścić ustronie, przecież potrzeba, żelazna woła konieczność.
— Bo inaczej na nocleg w K...... nie staniemy, dodał Komarzewski, gdyż już dochodzi jedenasta...
Wszyscy ruszyli się przeprowadzić króla, a szlachta z cześnikiem Styrpejko rzuciła się do koni, chcąc mu towarzyszyć do granic powiatu lub dalej nawet, konwojując powozy. Ktoś tam jeszcze miał w zanadrzu przygotowaną mowę pożegnalną. W ganku powtórzyły ię podziękowania, komplementa, kielichy, wiwaty, okrzyki, ukłony i z hałasem wielkim ruszyła w ostatku królewska karoca lipową aleją, szeregiem zgromadzonego znów ludu.