Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 100.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wtarzać się zaczęły, postanowiła wreszcie otwarcie się z synem o tem rozmówić. — Próżne były rady, przestrogi i łzy nawet macierzyńskie — serce głośniej od nich mówiło. Starościc kochał, kochał szalenie, po staropolsku, bez westchnień, bez łzów i wykrzykników do natury, gwiazd, księżyca, ale stale, uparcie, cicho i namiętnie. Księżna która się na miłości znała doskonale, boć sama miała miejsce zaszczytne w sławnej Saxe galante, dostrzegłszy co się święci, zasiadła w Głuszy naumyślnie pod nosem pani Ordyńskiej. Zawołano na sejm znowu, bo ciągle próbowano, czy się też który nie uda, pojechał posłem starościc, powlokła się wdowa z córką do Warszawy, a biedaczka Ordyńska płakała desperując nad jedynakiem.
Panna była zupełnie obojętną dla pięknego chłopca, który dla niej przywykłej fryzury, do cudzoziemskiego stroju i obcego języka, wydawał się nawet trochę nieokrzesanym i śmiesznym. Serce jej spało jeszcze, matka dysponowała, rozum kazał słuchać, przyszłość obiecywała swobodę, więc mu nie była przeciwną. Starej zaś księżnie pilno potrzeba było zięcia i dla majątku i dla tego, by nim znowu kierując po swojemu, do polityki i intryg dworskich powrócić, do których na starość coraz bardziej tęskniła.
Wytrzymawszy dopóki tylko mógł w milczeniu, starościc oświadczył nakoniec matce, niepokonaną swą miłość ku księżniczce. Słuchała go poczciwa wdowa wzdychając, a nareszcie gdy się jej do nóg rzucił, odpowiedziała podnosząc go:
— Wiesz kochanie moje, że mi to oddawna nie tajno! umyślniem milczała od pierwszej naszej rozmowy i perswazji, i mówić o tem nie chciałam. Jesteś młody