Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 120.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

przekona że na świecie przywiązańszego nie znajdzie serca. Będę z daleka poglądać na niego, czekać i modlić się.
Lecz ile razy pan Michał, który znał dobrze co się tam w sercu jej działo, chciał w imie praw dawnych i poufałości dziecinnej, choćby pocałunek wyprosić, Anusia stawiła mu się tak hardo, tak poważnie i dumnie, że się obawiał do niej przystąpić. Musiał się nauczyć ją szanować, ale szacunek ostudzał w nim namiętność i co dzień bardziej oddalał go od niej. Nie rozumiał on ani charakteru Anusi, ani jej przywiązania. Od niejakiego czasu nawet byli całkiem na zimno, a Alfier, z którego strony była wina, udawał sam zagniewanego, puszył się dumnie, niby mówić do niej nie chciał, a wściekał się w głębi, że Anusia z tego się śmiejąc, na nic nie uważała.
Było to bowiem dziewczę owych poczciwych dawnych czasów naszych, w których najsroższa boleść jak tylko długo trwająca, godziła się z wesołością powszednią, spokojem i uśmiechem nawet. Cierpiało się z piosenką na ustach, popłakiwało ukradkiem, a w biały dzień przy ludziach, oczy i czoło wiały pogodą i rezygnacją.
Dziś więksi egoiści, wywodzim publicznie treny i żale nad sobą, nie tyle z bolu jak z próżności, żeby zmusić ludzi do litości, użaleń i zwrócenia na nas oczu.