Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 153.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

może ujrzeć jeden z tych sławnych balików, o których słyszał i marzył z ciekawością i strachem.
Hurmem wtłoczył się tłum cały do wielkiej sali rzęsisto wyiskrzonej, — zwłaszcza dla oczów już do ciemności ulicznej przywykłych. Na górnem jej balkoniku huczna kapella zagrała w tej chwili poloneza, który po cymbałach, anielską się też wydał muzyką.
Sala ta dosyć wspaniała, obszerna, w chwili zabryzgana została błotem, którego dość z sobą przynieśli biesiadnicy. Niektórzy z nich zaraz obalili się na kanapach i krzesłach, inni poczęli tańcować, a tuż i lokaje w paradnej liberji z herbami Sreniawą i Łodzią weszli z koszami wina i tacami pełnemi kielichów i puharów. Wielkie drzwi pan jenerał zamknął na klucz, rozbił szybę łokciem i klucz na ulicę wyrzucił.
— Mam tego za kpa, kto nam placu nie dotrzyma! zawołał.
W tem spojrzał na obok stojącego podczaszyca, nieco zmięszanego i tonem towarzystwa i tem na co się tu widocznie zbierało.
— Ha! ha! młodziku — rzekł, wpadłeś w łapkę, musim ci chrzest sprawić, nie wyjdziesz nam tu na sucho. Dawajcie kielicha nie żałując miary Iterum iterumque zdrowie księcia podskarbiego.!
Ordyński ani się mógł, ani myślał wymawiać, spełnił duszkiem podany kielich, ale że i z owej butelki na ulicy coś do gardła poszło i na wieczerzy u starościnej kilka kieliszków węgrzyna wychylić musiał — jedno z drugiem zaszumiało mu w głowie.
O! jakiż to świat śliczny, kiedy młodemu wino w głowie zaszumi, zakipi a serce bić zacznie całą siłą swoją i wina.