Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 182.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
VI.


Widzę że trafiam na czekoladę, trochę to późno — rzekł jenerał siadając zasapany — ale jeśli dobra, prawdziwa włoska, możebym się jej i napił. Od niejakiego czasu naśladować począłem króla, exemplum ab alto i filiżanką buljonu posilam się z rana, ale że mi go Tremo i Szytz nie sporządzają, tylko Kopcidym z garkuchni pod Łososiem — coś mi to nie służy, nie posila.
Podczaszyc kazał podać czekoladę, a jenerał surowo zalecił, żeby mu do niej wody zimnej i biskoktów podano, poczem podspiewując zasiadł wygodnie na kanapie.
— No kawalerze — rzekł — jak-że się spało po wczorajszej eskapadzie? domyślam się że dobrze, bo długo.
— Aż nadto — odparł podczaszyc — miałem matkę przeprowadzić do Łowicza, aż mi teraz wstyd, że bezemnie pojechać musiała.
— Pojechała! szkoda! dokąd-że przecie?
— Do Włoch...
— Szkoda! wielka szkoda! że nas pani podczaszyna opuściła (w duchu dodał: dobrze zrobiła że sobie pojechała) — była to jedna z ozdób Warszawy i dworu naszego, dziwnie zakonserwowana piękność!! Nie znam przytem kobiety z większym taktem, z lepszym gustem i wyborniejszym tonem, tak jak ona swemu czasowi odpowiadającej. Król JMć w największej ją zawsze miał estymacji — wielka szkoda! — dodał wzdychając —