Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 215.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie odcięła — zawołał książę skłaniając głowę — ale cóż ci na to odpowiedzieć? mogę przysiądz, że poczęstuję cię świeżą prawdą, ręcząc, żem piękniejszej, dowcipniejszej nad ciebie nawet w Paryżu nie widział.
— A w Warszawie mości książę? — spytała szydersko Włoszka.
Książę się zaturbował, zmięszał trochę.
— Ręczę, że wasza książęca Mość dzisiejszego dnia przynajmniej pięciu pięknościom toż samo powiedzieć musiałeś!
Podczaszyc rozśmiał się, ale ustami tylko, z tego językowego szermierstwa, chmura jeszcze wisiała nad jego czołem, przed oczyma wciąż się djabeł uwijał.
— Widzę żeś pan czy nudę, czy smutek, czy niepokój, czy gniew wyniósł z zamku — odwracając się do niego spytała Frascatella.
— Nie wiem jakby się to stało — odpowiedział podczaszyc, ale są czasem jakieś niezwyciężone natrętne myśli, które człowieka wszędzie napastują, ani się im opędzić.
— Trzeba się opędzać — rzekła Włoszka — i chcieć tylko a ustąpić muszą; my tu pana rozweselim koniecznie, ja nie lubię twarzy chmurnych, kiedy jeszcze smutek na tak młodem rozpościera się czole, to jak czarna plama na białej sukni... jak robak na kwiatku.
— Jakżeś dziś poetyczna! — syknął książę trochę zazdrośny o sąsiada.
— A to księcia dziwi?
— Nic mnie od ciebie piękna pani nie zadziwia, wszystkiego się spodziewam.
— Prócz jednego wszakże, z marsem na czole —