Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.1,2 243.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

W środku Miodowej ulicy idąc, tak powoli rozmawiając, zastanawiając się, ujrzeli karetę jenerała Bauchera, która stała przed szyneczkiem Różanej Magdy, widać już sprawę o jasełka wczorajsze rozpoczynano.
Sam jenerał z kilką osobami jeszcze, rozprawiał żywo o wypadku który go tak gniewał i oburzał, ale ujrzawszy Frascatellę i podczaszyca, wyrzucił ostatek rozkazów naprędce i pospieszył za niemi.
— Dzień dobry wam! a! winszuję! Dalipan, nadspodziewanie, podczaszyc nie traci czasu, już nie wiem zkąd z tą boginią powraca?
Tancerka odwróciła się ze śmiechem.
— Wiesz panie jenerale zkąd? z kościoła!
— A! ba! starego wróbla chcecie wziąść na plewę! Ze świątyni raczej Cyprydy i Amora, którym palić musieliście ofiarę....
Podczaszyc ruszył ramionami.
— Panie jenerale — rzekł — na honor, że tylko cośmy się spotkali, przypadkiem w kościele.
— Mów sobie zdrów co chcesz, ale filut z waści! — zawołał Baucher — wczoraj w nocyśmy się rozstali poszedłeś niby do domu, dziś rano spotykam!! (pokiwał głową) — na co to darmo bałamucić.
Frascatella śmiała się do rozpuku z tej domyślności starego rozpustnika, który westchnął i Włoszkę ujął pod rękę.
— Dokądże państwo teraz, jeśli wiedzieć wolno?
— Ja, do domu, a ten pan był tak łaskaw, że mnie chciał odprowadzić.
— Siadajcież do mojej karety, pomieścimy się wszyscy, bo po złamaniu wczorajszej, pożyczyłem sobie u Dangla poczwórną tymczasem, póki mojej nie naprawią.