Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 045.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wszy, schowała drogą tę pamiątkę i weselsza ochoczo zbiegła do ojca.
Pożegnanie z Głuszą było smutne i długie, popłakali się ludzie, stary rozszlochał na dobre. Anusia nieprzytomna prawie siadła na wózek, i żydek popisując się końmi najętemi, w galop ruszył z brukowanego dziedzińca.
Popędziły konięta lecąc z kopyta jak ludzkie uczucia, które z miejsca czwałem się ruszą, a po chwili z kłusa w stęp, ze stępa w spoczynek przechodzą. Stary Sieniński z łez przeszedł do gderania, jak się to zwykle dzieje. Anusia znowu płakała, a Abramko wiokał, cmokał, popędzał, i wkrótce pałac i dworskie budowle znikły im z oczów, a szeroki świat straszny, wielki, rozwinął się przed niemi milczący, posępnemi obszary otaczając podróżnych.


IV.


Rok z okładem minął od czasu jakeśmy rzucili podczaszyca rozpoczynającego życie nowe w Warszawie, a rok ten mignął mu szybko niepostrzeżony, lecz jakże wielkie sprowadził zmiany. Często z człowiekiem dzieje się jak z owym bajecznym kameleonem — włóż go w chustkę białą, pobieleje, posadź wśród zielonych liści, zielonym się stanie, czarna go ziemia poczerni. Tak i tu było właśnie: podczaszyc wziął na siebie barwę wieku i miejsca, z największą łatwością zastosowując się do rozwiązłego a miłego towarzystwa które go otoczyło.
Szybkim krokiem szedł po drodze powodzeń świato-