Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 066.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

co przeszkadzało i wadziło — małżeństwo między innemi liczyło się do przesądów.
— Zacni panowie — przerwał z kąta Baucher — co się tycze przesądów, jednym z najzgubniejszych jest późna wieczerza, prosimy gospodarza by ją kazał przyspieszyć.
Wszyscy się z tego zwrotu rozśmieli.
— A potem do gry — zawołał ktoś z tłumu — aby czasu nie tracić.
Wojewoda ciężko stęknął.
— Wszystko u nas nic potem — rzekł — mieszczan przerabiają na szlachtę, szlachtę mieszczanią.
— I wino piją — przerwał znów Baucher — niepoczciwe stare węgierskie, ale ten francuzki kwasek co ledwie chorego mógłby zaspokoić.
— Mówisz pan o szampanie?
— Szampan! śliczny mi szampan, mruknął wojewoda.
— Doskonała anegdotka — zawołał jenerał, który usilnie widać politykę chciał przerwać, autor jej praesens potwierdzi, jeśli mu skromność przyznać się dozwoli. Niedawno jeszcze przywieziono kosz tego szampana za osobliwość przez Teppera, księciu Lubomirskiemu. Nadszedł właśnie Komarzewski z ranną wizytą, książę siedział w kąpieli. — Kochańciu, rzekł do jenerała, przysłano mi nowe francuzkie wino, ma to być coś osobliwego, ale też i kaducznie drogie. Trzeba by spróbować. — A! odpowiedział Komarzewski filuternie, słyszałem o tem winie... — Jakto? nie próbowałeś go nigdy? — A nie. — No, tyś przecie znawca, zrób mi tę grzeczność pójdź go spróbuj, powiesz swoje zdanie. — Zadzwoniono, wyszedł z kamerdynerem jenerał dla spróbowania wina, książę po kąpieli położył się w łóżko.