Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 074.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Parnawski weszli właśnie, pierwszy blady i sztywny, drugi nadto czerwony i zmięszany widocznie.
Podczaszyc spojrzawszy na nich poznał że nie musiało im pójść gładko. — Jenerał milczał nie spiesząc mówić, kapitan Parnawski, (był bowiem jakimś kapitanem in partibus infidelium) chodził rozgorączkowany. Frejer skłonił się, odszedł powoli. Ordyński przyskoczył do nich niecierpliwy.
— No jenerale, mów! kiedy? gdzie? jak? coście postanowili!
Baucher połknął ślinkę, odchrząknął, spojrzał na towarzysza i jak to bywa gdy przemówić trudno, widocznie na niego chciał zrzucić ciężar spowiedzi. Ten sapał, ale nie okazywał wcale ochoty mówienia, ruszył ramionami i odskoczył z pantominą zdającą się oznaczać — a mnie to do czego?
— Cóż to jest? no! mówcież przez litość — z kolei do obu się zwracając, wykrzyknął podczaszyc — mówcie!
— Ale czekajże niech się wysapię — odpowiedział jenerał — wreszcie — niech się namyślę od czego mam począć.
— Cóż tu się namyślać? kiedy? gdzie? jaka broń?
Znów Baucher wejrzał na kapitana jakby go o litość prosił, a kapitan się zżymał tylko, uciekając od niego w drugi koniec pokoju.
— Jenerale, tylko bez tych powijaczek, mów, proszę, coście zrobili! Chcecie bym zwarjował, przecież się nie zlęknę!
— Ale bo! ale bo! — przerwał stary dworak. — Podczaszycu, każ mi dać kieliszek wina... w gardle mi zaschło z gadania i gniewu... Rybiński warjat!