Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 077.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż znowu Cerulli? — spytał podczaszyc drżąc a usiłując udać flegmatyka.
— A, uciekł gałgan z miasta wczoraj jeszcze, nec locus ubi Troja fuit, zabrał się z manatkami i drapnął w nocy, Bóg wie dokąd.
Podczaszyc znów blady się zrobił jak ściana, i zęby straszliwie mu się zacięły.
— Ha! — rzekł — i temu nie radzę się spotykać ze mną!!
— Ale bo w istocie — z wymówką cichą wystąpił Baucher — dość byłeś nieostrożny podczaszycu, kto to ludzi tego kalibru wpuszcza tak na poufałej stopie do domu?
— Alboż go nie przyjmował hetman, książę marszałek, kasztelan i inni....
— Tak, gdy go tu wprzód poznali! Kto wie co to za ptaszek. Rybiński słyszę zgrał się do koszuli i długu zrobił z tysiąc dukatów, nie dziw że go to za serce wzięło. Inni prawdę powiedziawszy także nie małe tu sumy posadzili, choć ja narzekać nie mogę, ale ja gram ostrożnie i rano wstać potrzeba żeby mnie ociąć!
Podczaszyc milczał.
— Jadę natychmiast — rzekł do jenerała — będę się do nocy włóczył póki Rybińskiego nie przydybię i w łeb mu nie wypalę.
— Zdaje mi się — chłodno odparł Baucher — że go dziś nie spotkasz. — A pomyślawszy, że wypadałoby niebezpiecznej awanturze zapobiedz, wziął za kapelusz i sposobił się do wyjścia, mrugnąwszy tylko na Parnawskiego, żeby pozostał i podczaszyca pilnował. Kapitan chętnie to uczynił, ale z Ordyńskim ciężka teraz była sprawa, ani się słowa od niego dopytać, nie wie-