Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Sprawa pilna, proszę otwierać, — proszę otwierać.
Jeszcze się wahał gospodarz obawiając złodziejów, aż podczaszyc zawołał mu przezedrzwi, że tu o życie ludzkie idzie i żartować nie można.
Kasper zatrwożył się mocno, a że o życie szło nie o pieniądze, odważył się odryglować i wpuścił przybyłego, który zataczając się ze znużenia i niewprawy do piechoty, wpadł do dworku jak szalony. Za nim w ślad leciał pan Kasper.
W większej izbie na krzesełku drzemał pan Jan, a Anusia spokojnie modliła się na książce którą miała po starościnej, gdy drzwi się otworzyły i blady, krwią zbryzgany, w wykwintnym stroju, ukazał się na progu jak zjawisko podczaszyc.
Nie wiedząc o jej bytności w Warszawie, ujrzawszy ją nagle, cofnął się, ona krzyknęła, tak niespodzianie go ujrzawszy w tej porze. Sieniński przebudziwszy się oczy przecierał, nie mogąc zrazu zrozumieć gdzie jest i co się dzieje.
Anna jednak najprędzej odzyskała przytomność, i ze świecą podskoczyła przeciw niemu.
— Panie Michale! co to panu? zawołała.
— Co mi? rzekł opierając się o ścianę podczaszyc — który nóg nie czuł pod sobą i był jak w gorączce — co mi? Zabiłem człowieka! muszę się kryć! ratujcie mnie!
Sieniński ręce załamał, Kasper pobladł, Anna ujrzawszy krew, cofnęła się przerażona.
— Zabójca, zabójca — on zabójca! możeż to być o Boże!
— Ale kogoż zabiłeś pan? co się stało? zapytał ciągnąc go za suknie gospodarz.