Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 129.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dla niego przybył. Cóż to za utrapieniec przedemną wyleciał?
— To... dawny mój znajomy — wyjąknął podczaszyc — Włoch pewien.
— Jakiś diabolus incarnatus — rzekł staruszek — szusnął koło mnie jakby co złego... gdybym z natury nie był odważny, mógł był mi napędzić strachu.
— Darujesz mi pan, przerwała Anna z uśmiechem przystępując do Michała, żem ja tu ojca Spirydjona poprosiła. Był tak łaskaw że przybył na nasze wezwanie, choć jednej chwili niema wolnej. Zdawało mi się, że pobożny kapłan najpotrzebniejszym panu być może.
— Najpotrzebniejsze — odezwał się podczaszyc z trochą niepokoju, — byłoby mi teraz pewne i bezpieczne schronienie; wszak mnie już i tu podobno chcą szukać, tylko co o tem odebrałem wiadomość.
Anna załamała ręce.
— A ojcze, ratuj, ratuj go na Boga!
Kapucyn namyślił się trochę, przeszedł po izbie, wziął płaszczyk złożony u drzwi, dobył czapeczki z rękawa i rzekł.
— Bierz pan płaszcz, i chodź ze mną, znajdę ci miejsce bezpieczne.
Gdy Anna z wdzięcznością całowała ręce staruszka, podczaszyc posłuszny chwycił płaszczyk i kapelusz, i prawie nie żegnając się wyszedł z księdzem razem.
We wrotach ojciec Spirydjon się zatrzymał szepcząc mu:
— Słuchaj pan, idź jak najdalszą drogą do fórty kapucyńskiej na Miodową, tam pytaj o ojca Spirydjona, w klasztorze Wpana ukryję do czasu, ale wprzód muszę na to wyjednać pozwolenie, a razem iść nie możemy.