Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Najmniej tydzień.
— Nie sposób!
— Cóż myślisz na to sakryfikować? — zapytała wpatrując mu się w oczy.
— Ceny nie naznaczam.
— Szalony! — szepnęła ruszając ramionami — no! ale naprzód zapłać za zegarek.
Podkomorzy wyciągnął rękę po cacko, ale Szwęsia swoję cofnęła.
— Alboż myślisz go wziąć?
— A cóż kiedy kupuję!
— Kupujesz, ale mi go darować musisz, inaczej ani się podejmę interesu, tysiąc ich mam na głowie, idź do licha.
Zwróciła się ku drzwiom.
Podkomorzy dobył sakiewki, popatrzał na nią, ale coś wyglądało chudo.
— Pieniądze — rzekł — odeszlę ci za godzinę, ale interes zrobisz.
— Dla ciebie podkomorzuniu jakże tego nie zrobić! szydersko uśmiechając się odparła Szwędzka i podała mu rękę — no! no! bądź spokojny a siedź cicho! Gdy będzie potrzeba to ci dam znać.


II.


Nazajutrz rano szedł pan Kasper Sieniński z kościoła od św. Jana, a obok niego zakwefiona kobiecina, w której, najwprawniejszemu oku trudno było poznać wczorajszą madame Szwędzkę; chociaż nie kto inny mu towarzyszył. Ale jakże się zmieniła! co za spokój na jej