Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 186.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

gdyby tak jeszcze udało się znaleźć uczciwego człowieka, co by się zaopiekował moim wdowieństwem, a zarządził tym groszem co się to uciułał! — bo to tak samej kobiecie, trudno!
Chrząknął i odprostował się pan Kasper — na wspomnienie grosza dziwna myśl zaświtała mu w głowie; spojrzał uśmiechając się w oczy jejmości, czapki poprawił, pasa pociągnął, wąsa podkręcił, czoło pogładził — ona oczki w dół spuściła skromnie.
— Tak samej kobiecie bez opieki — dodała — w takiem mieście! ludzie często uczepią się, odrą, oszukają, a niema się komu i ująć. Gdyby mi się tak stateczny człowiek trafił...
— Masz waćpani dobrodziejka słuszność, ale nie chłystek, stateczny, wytrawny, co by to grosza nie przehulał... choćby nie tak młody aby pewny...
— E! mnie tam wcale o młodość nie chodzi, mówiła ciągle wzdychając Szwęsia — chcę opiekuna! zbliżali się ku dworkowi, a pan Kasper co raz stawał się rezolutniejszy.
— A do mojej ubogiej chatki nie raczysz to waćpani dobrodziejka nóżką wstąpić? — zapytał grzecznie.
— Jeśli pan pozwolisz? — skromnie odezwała się kobiecina.
— Najgoręcej proszę mi ten honor wyrządzić, chociaż to ubogo, ubogo — ale bom ja oszczędny i z jutrem żyję, dodał cicho stary.
— Oszczędność to największa cnota! — odpowiedziała jejmość.
— Złota maksyma, jak Boga kocham — rzekł pan Kasper całując białą rączkę. — Pani mnie coraz mocniej za serce chwytasz — i poprawił się stary.