Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 195.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

poczciwie; przybranie ich do okoliczności było całkowicie komedją, utworem artysty. Ani Anna ani jej ojciec nie dojrzeli najmniejszego fałszu, bo całe życie ze wszystkiemi szczegółami tak było odgadnione doskonale i schwytane żywo, jakby w istocie w tych izdebkach żył kto, tęsknił, nudził się i płakał. I książka pobożna i krzyżyk i palma sucha, wygodki, poduszka i podnóżek wszystko było na miejscu, a przecie te izdebki były ubrane dla Sienińskich tylko, i do wdowiego stanu słuzyły za dekoracją. Szwęsia była niewyczerpaną w podobnych konceptach i stawiła się każdemu jak było potrzeba, nigdy nie zaniedbując scenicznych akcessorjów.
W progu już zastali jejmość w białym pudermantlu, wyświeżoną ale bez różu i bielidła, które zwykle nosiła, pozornie bardzo uradowaną przybyciem gości, a jak zawsze skromną, cichą, łagodną.
Po smutnej izbie dworku, te pokoiki świeżutkie jeszcze, z trochę zieloności, ze spiewem kanarka, ze swym sprzętem wygodnym, uderzyły Annę i przypominając jej życie wiejskie, łzy prawie wycisnęły z oczu. Rzuciła się do wazoników, zielonością ogród w Głuszy i kwiatki starościnej przypominających, do kanarka.... Szwęsia niby nic nie widząc, śledziła każdy jej ruch i łzę nawet postrzegła.
— To doprawdy jakieś niewiniątko, powiedziała w duchu — z tem to kłopotu więcej niż warto — no! ale to nie moja rzecz!
Wkrótce podano kawę, na grzeczności dla Anny szczególnie siliła się wdówka, i tak dobrze udaną jakąś czułością potrafiła ją ku sobie pociągnąć, że chciwa przywiązania Anusia, nie potrafiła być całkiem niewdzięczną. Poczęła ją zwać przyjaciółką, spoufalać się, ośmielać.