Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 214.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Gospodarz próżno się silił zatrzeć wrażenie tej sceny na gościach. Towarzystwo było zważone, najserdeczniejsi ledwie coś pod nosem pykali niezrozumiale, obojętniejsi milczeli przypatrując się zdaleka, a przyjaciele z pokoju pouciekali.
Nie brakło i tych co już szydzili po cichu — wesołości ani sposób wyprosić!! — wieczór zupełnie się nie udał!
Tymczasem podczaszyc niosąc na ręku Anusię omdlałą, a niekiedy konwulsyjnie go jakby przez sen odpychającą, zbiegł ze wschodów w dziedziniec, dopadł bramy, którą mu coś otworzyło i stanął w ulicy, rozglądając się na wszystkie strony.
O kilka kroków czekał nań cavaliere z powozem! Anusia jeszcze była całkiem nie odzyskała przytomności.
— A! — plaskając w dłonie, zawołał Fotofero żywo podbiegłszy — w poręśmy przybyli, siadaj i jedźmy!
— Trzeba ją wprzód ocucić z omdlenia.
— Powietrze świeże i ruch najlepszem będą lekarstwem — zacierając dłonie i śmiejąc się cicho odparł cavaliere, podsuwając fiakra.
Powoli, ostrożnie Ordyński złożył Anusię w powozie i usiadł przy niej by ją podtrzymywać, Włoch usłużny stanął z tyłu na niewygodnej desce, ale tak, że wprost do ucha podczaszyca miał przystęp.
— Na Bednarską, do dworku Sienińskich! — zawołał Ordyński.
— Gdziem ci mówił! — zagłuszył prawie razem odzywając się towarzysz.
— Do dworku!
— Jedź gdziem mówił! Słówko podczaszycu, zasta-