Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 239.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakto nie? — obojętnie rzekł Baucher — kto z nas nie zna i nie widział Julji. Znałem ją u podskarbiego, u księcia Nestora, u podkomorzego, a teraz u Cerullego.
— Możeż to być? wygląda na lat nie spełna dwadzieścia!
— Młodemu wszystko młode — westchnął jenerał — ale posłuchaj mojej rady, porzuć to, Włoch niebezpieczny, a kobieta istny szatan.
— A! nacóż tak śliczne ma oczy! — zawołał podczaszyc z długiem westchnieniem.
— Te śliczne oczy to waścine nie jej! — odparł stary. — Było to i zemną niegdyś — teraz mi się wszystkie jednakowo wydają, bo na mnie nie patrzą. Oj! młodość! młodość!
— Mówiliśmy o Cerullim — rzekł podczaszyc zwracając rozmowę — wytłómaczcie mi jeśli łaska, jak się teraz tego znaczenia które teraz ma, dochrapał?
Baucher ruszył ramionami.
— Dla mnie to człowiek niepojęty — rzekł — je mało, pije nie wiele, człowieka na wylot prześwidruje byle na niego spojrzał, zimny jak lód, zazdrosny jak Turek, a w gruncie usłużne stworzenie.
— Ale to znaczenie? — spytał Ordyński.
— Ba! to rzecz najmniej zadziwiająca! trzęsie teraz całą massonerją naszą, bo ma tu posłannictwo i władzę wielką od mistrza...
— Nie ma się co dziwować, że z tym charakterem inaczej teraz został przyjęty i uważany. Musimy go słuchać radzi nie radzi!