Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 244.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

w malignę, już z niej wyjść nie mógł. Brat i synowica siedzieli nieprzerwanie u łóżka jego, ale miasto żeby go to pocieszać miało, drażnić się zdawało jeszcze. Szarpał się na ich widok, jakby napastników czyhających na jego mienie widział, zaklinał ciągle że nic nie ma, przysięgał że ubogi i miotał w strachu o jakąś szkatułkę, którą ciągle wspominał.
Był to jedyny przedmiot, o którym w czasie choroby mówił, a im silniej wzmagała się gorączka, tem i strach o skarby się powiększał. Na przesileniu wreszcie, nie mając dość siły by je przetrwać, stary począł się mieć znacznie gorzej, a doktor odszedł nic wprawdzie nie powiedziawszy, ale z bardzo znaczącem kiwaniem głową.
W nocy zdrzemnęła się na chwilę Anna, usnął brat, a gdy się przebudzili nad rankiem, z przestrachem nie ujrzeli już starego w łóżku. Biedny obwinięty kołdrą, nie wiedzieć z jakiego powodu, pobiegł w nocy do komina, usiadł skurczywszy się w popiele i tak mizernie życie swe skończył.
Wypadek ten nowe kłopoty, zajęcie i smutek sprowadził na dworek Sienińskich — potrzeba było myśleć o pogrzebie, zająć się sprawami brata, a Jan też ciężki dość, ledwie rady mógł dać sobie. Anna szczerze płakała po stryju, który był dla niej nie raz towarzystwem pożądanem i zabawiał ją gawędką wesołą, lub modlił z nią razem.
Spadek po nim, chociaż ci co go dawno znali jednogłośnie się zgadzali, że musiał mieć znaczne pieniądze, bo miał zręczność je nabyć a skąpił niesłychanie, nie przyniósł nic oprócz dworku. Przeszukano po wszystkich kątach tych mniemanych skarbów, ale nigdzie ani grosza