Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 247.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

żno go błagała w początku by to do jutra odłożył, przyszła wreszcie pomódz mu sama, i tak jakoś we dwoje odwalili płytę pod którą... znaleźli tylko dużo śmiecia i pyłu...
Stary począł go odgrzebywać, a gdy nareszcie ręka jego oparła się o antabkę szkatułki dębowej, krzyknął tak dziwnie że aż się córka przelękła.
— Są! są! pieniądze są! znaleźliśmy i dobrześ przeczuła, zawołał prawie nieprzytomny.
Ale tu trudniej jeszcze było niż z kamieniem, bo szkatuła wbita mocno i dawno zapewne niewyciągana, siedziała uparcie w swej kryjówce.
— Do jutra ojcze kochany, prosiła Anna niemal rozpłakana, całując ręce starego, do jutra!
Pan Jan nie dał sobie mówić, i zębami, rękoma, krukiem, sznurkami pouwięzywanemi rwał do siebie tajemniczą szkatułkę, która się wreszcie ruszyła, przewróciła bokiem i z wielkim mozołem dała wyciągnąć na brzeg. Zaledwie tego dokonawszy Sieniński tak się uczuł podźwignięty i schwycony boleścią nagłą, że nie mając czasu zajrzeć nawet co tam było w dobytej kryjówce, dowlókł się ledwie i legł na łóżku pana Kaspra.
Wszystko to razem, jak sen jakiś poczwarny a przerażający, przejęło Annę strachem niewysłowionym. Zaledwie Jan położył się na łóżku brata, którego skarb zaklęty poruszył, ognista myśl śmierci jego, sieroctwa przeleciała serce Anny.
Wybiegła go Hołodrygi chcąc go posłać po doktora do którego już razy kilka chodził, ale żebrak w pół pijany klął, gniewał się, łajał, gdy go rozbudziła i wyprawić się nie dawał. Chciała iść sama, ale niepodobna było ojca tak zostawić, służąca też rady sobie by dać nie mogła, po nocy wysłana.