Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 269.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.
X.


W kilka dni po owym wieczorze u podczaszyca, który zakończył tak dobrze wymierzony policzek, cała Warszawa mówiła o Julji i Ordyńskim. Uderzenie oratora szczególniej szeroko się głośnem stało, bo o niem nawet przy rannej tualecie królowi JMci opowiadał Bacciarelli, nie bez dodatkowych szczegółów o Julji, bo z niej raz malował Venus wychodzącą z morza, co mu ją ze wszech stron dobrze poznać dało.
Jenerał w tydzień coś potem, przyszedł swoim zwyczajem rano do dawnego pupila.
Zastał go przed zgasłym kominem w małym pokoiku, z głową spuszczoną, z oczyma zapadłemi, z miną nadzwyczaj kwaśną.
— Jak się masz Ordyński? — zawołał z progu — a co? jak się tam powodzi in nexu quasi matrimoniali?
— Ba — odpowiedział podczaszyc siląc się na blady uśmiech — jako tako! — Ale i uśmiech i słowa rozlały się w jakimś wyrazie znużenia.
— Cicho! cicho! jenerale.
— Co to jest? i dla czego?
— Julja tuż śpi w drugim pokoju, dała by mi dopiero, żebyśmy ją przebudzili!
— A no! to chodźmy ztąd gdzie indziej.
— A nuż zbudzi się i wstanie?
— To co?
— Potrzeba żebym był zaraz gdy oczy otworzy.
Jenerał się rozśmiał w kułak.