Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 284.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dokąd pani pojechała? — zapytał.
— Tak pojechała.
— Ale dokąd?
— Nie wiemy! — odpowiedzieli słudzy.
A był tam między niemi jeden stary co kawę gotował przedziwnie, i dla tego aż z Głuszy go sprowadzono, imieniem Maciej, niemogący cierpieć kozła (tak nazywał Julją); ten wziąwszy na fantazję i odwagę rzekł głośno:
— Co to gadać, nie wiem! ot, kazała się wieźć do księcia Nestora.
Ordyński zaciął zęby, siadł w fiakra i poleciał za wskazaniem. Miotał nim gniew najokropniejszy, tak że gdy przed pałacyk przybyli, nie doczekawszy się by fiakr stanął, wyskoczył z niego i wpadł na wschody piorunem, a znając rozporządzenie mieszkania wprost wleciał do gotowalnianego gabinetu księcia, i przezeń do sypialni, nim go ludzie postrzegli i wstrzymać potrafili.
Książę siedział w szlafroku bogatym oparty na kanapie, piękną Julję trzymał na kolanach, a twarze ich przychylone ku sobie, uśmiechały się lubieżnie. Na widok Ordyńskiego, Julja klasnęła tylko w ręce i poczęła się śmiać.
— A co? — zawołała — widzisz jak ja długi płacę!
— Widzę — rzekł zimno podczaszyc, a postrzegłszy że książę Nestor trochę się zmięszał, dodał:
— Proszę niech mi W. ks. Mość wierzy, że za złe bynajmniej nie mam tego powrotu ku dawnym uczuciom jego dla JMp. Kozłowskiej. Pozwolisz mi tylko książę prosić się.
— O co?
— Ażeby ta pani pozostała tu gdzie jej zapewne mi-