Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 288.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dziś lub nigdy; każ podać wina, sam podpal grę, sam ciągnij, ty to potrafisz lepiej. Patrz tylko, cały drży, byle sto dukatów przegrał, pójdzie dalej jak po nitce.
To rzekłszy Fotofero uskoczył w bok, zakaszlał, poszedł do zwierciadła, zakręcił się na sali i kołując zbliżył do krzesła podczaszyca, na którego poręczy poufale się oparł.
— Kochany panie, szepnął cicho, dałbyś dziś grze pokój, jesteś cały sfermentowany! karta ci nie pójdzie, na to potrzeba krwi zimnej.
Ordyński odwrócił się z przymuszonym uśmiechem.
— A cóż będę robił? spytał — to mnie jedno odurza, rozrywa, bawi!
— Przynajmniej graj ostrożnie!
Naprzeciw zjawił się de Cerulli z założonemi rękoma patrząc na bank.
— A! a! coś mi się dziś chce samemu dla rozmaitości pociągnąć! za pozwoleniem, ja bankieruję!
Wziął talię z rąk swego pomocnika, stanął zakasawszy rękawy i w milczeniu poczęło się ciągnienie. Podczaszyc od razu postawił grubo, a pierwsze trzy jego stawki nielitościwie grabki do banku ściągnęły... Za czwartą podwoił stawkę i przegrał znowu.
— Ej ostrożnie podczaszycu, szepnął Fotofero — bo przeczuwam żeś się jeszcze zgrać gotów!
Na to nie było słowa odpowiedzi.
— Pożycz mi pieniędzy! odezwał się po chwili.
— Ja grosza nie mam — rzekł cavaliere, i nie dałbym gdybym miał, ale ten łotr de Cerulli gotów ci kredytować wiele zechcesz.
Podczaszyc przechylił się ku bankierowi.