Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 315.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— I ja go widzieć nie będę? — spytała Anna ledwie śmiejąc po cichutku to pragnienie wymówić.
— Kto wie? serce mu zapewne powie, żeby tu zajrzał przed odjazdem, a ja się sprzeciwiać nie będę.
— A jeśli serce nie powie?
— Wszakże zatrzymał się u okna idąc na śmierć, a to światło co waszej przyświecało modlitwie wprzód go i skuteczniej może wstrzymało niż słowa moje! Kto wie? może gdyby tu nie czuł się winnym i skruszonym, tamby mi ocalić się nie dał! Miej więc waćpanna nadzieję, przyjdzie na pożegnanie pewnie, a jak powróci... jak powróci!!
To mówiąc pokiwał głową, Anna zarumieniła się, skryła twarz w ręku i ciche — nie! o! nie! z ust się jej wyrwało. Kapucyn wyszedł powoli.


XIV.


W kilka lat po opisanych wypadkach, wstrząsł się kraj cały jakimś konwulsyjnym ruchem, zmieniła fizjonomia stolicy i przetworzyli ludzie... Po czteroletnim sejmie, po reformach jego, które radykalnie uleczyć miały a rozwinąć się nawet nie mogły, po założeniu kościoła Opatrzności z obrzędem, w którego obchodach brzmiało już z niebios jakieś złowrogie proroctwo — ostatni wysiłek poruszył do dna wnętrzności całego kraju.
Warszawa przedstawiała straszliwy widok stolicy oczekującej tylko niemal przewidzianego podboju i krwawej za krew zemsty. Wśród tłumów walczących jeszcze, jeszcze powierzających się losom boju, stał król,