Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Djabeł t.3,4 333.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Michałowi, a nauki które był dla nich przygotował, łzy mu i uczucie dokończyć nie dały.
Po ślubie, Anna oddała zdziwionemu Ordyńskiemu akt nabycia Głuszy i pożegnawszy staruszka, który nadrabiał fantazją i uśmiechając się krzyżyki za niemi kreślił, wyjechali na Wołyń oboje.
Ze smutkiem jakimś ujrzeli przed sobą tę ruinę tylu wspomnień pełną, i łzy znowu dobyły się gdy ujrzeli straszliwe zmiany jakie wprędce czas i ludzie dokonali. Oboje z Anną pocieszali się wśród tego zniszczenia, wskazując sobie miejsca gdzie w dzieciństwie bawili się razem, ławkę na której siadała z niemi starościna, drzewa pod któremi były ich dziecinne ogródki.
W tej bez-pańskiej pustce ledwie się dowołano człowieka z kluczami, i weszli naprzód modlić się do pokojów starościnej.
Te, nie wiem jakim trafem poszanowane, nie tknięte, pozostały prawie jak były, gdy Anna z ojcem opuszczała Głuszę. Znaleźli jeszcze stare krzesło z poduszkami przy stole okrytym pyłem, i kilka sprzęcików staruszki. Na ścianie, z przestrachem prawie, ujrzał Michał wiszący obraz swego patrona, który tu Anna po nabyciu zaraz przesłała; ale przestrach ten powiększył się jeszcze gdy zbliżywszy się ujrzał że twarz szatana, co go tak przerażała, znikła... Lucyfer leżał z głową odwróconą, i dwa tylko czarne rogi sterczące na niej, z ciemnego tła wystawały. Na obrazie wszakże nie było śladu poprawy, zamalowania, restauracji; milcząc przeszli i skierowali się ku pałacowi.
Na progu znów zacofali się oboje. — Śliczny ten salon, gabinety, pokoje, poodzierane, poobijane, zaciekłe, bez posadzek, nagie, wyglądały jak po wojnie, choć ich