i pogróżek, nie podsycając rozmowy o niemiłym przedmiocie.
Wszystko to już słyszał nie raz i nie raz odpowiadać na to był zmuszonym. Zadumany nie zważał nawet na sypiące się z ust Bony słowa, i królowa spojrzawszy na niego, przekonać się mogła, że był myślami gdzieindziej.
Nie wstrzymało ją to od tych narzekań, które, jak wczora, nie przerodziły się wprawdzie w krzykliwe i gniewliwe wyrzuty, ale niemniej dokuczliwemi były.
Król zdawał się wyglądać i czekać na coś, coby go wybawiło.
Bona w końcu umilkła, widząc niemożność wywołania sporu, od którego stary się bronił milczeniem.
Kilka spraw mniejszej wagi było na porządku dziennym. Zażądała podpisów na przywileje dla swoich miasteczek. Rów miała na Bar przerobić. Dla swoich przyjaciół chciała tytułów i urzędów. Zygmunt na wszystko przystawał. Małemi temi ustępstwami rad był pokój okupić. Zgadzał się, poruszeniem głowy tylko okazując, że się nie przeciwi.
Dnia tego nawet czynił zadość żądaniom daleko łatwiej niż zwykle — znużonym był.
Bona otrzymawszy co chciała, powstała z siedzenia, powtórzyła raz jeszcze, aby kanclerzowi i podkanclerzemu król listy wyprawić nakazał, i głową żegnając męża zdala, wyszła.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.