— Chcę się niemi nacieszyć — odparła Dżemma — a kryć się z niemi nie myślę.
— Szczególniej przedemną — szydersko i ze śmiechem zawołała czarnooka, która już w białych paluszkach trzymała atłas a wejrzeniem pożerała złote forboty. — Szczególniej przedemną — powtórzyła — która to wszystko wiem na palcach, bo... bom i ja to przeżyła, odpłakała...
Dżemmy brwi się ściągnęły.
— Bianko moja — odezwała się dumnie — nie wiem czy to coś ty przeżyła czeka mnie, ale mi się zdaje, że między tobą a mną jest wielka różnica.
Blade lice Bianki zarumieniło się nieco.
— Sądzisz? — podchwyciła — a! zobaczymy wkrótce, moja droga! Na co ci mam krótkie dni szczęścia zatruwać...
Wypuściła z rąk atłas.
— I ja odbierałam takie podarki, atłas tylko był innej barwy, a różaniec z kamieni...
Rozśmiała się szydersko, lice Dżemmy powlokło się chmurą.
— Zazdrościsz mi! — szepnęła.
— Nie, już teraz, nie — rzekła Bianka — bo wiem, że te rozkosze nie mogą trwać i że je potem łzami zapłacić potrzeba, a raz płakałam już długo, długo... i ze łzami poszła miłość.
Ręką w powietrzu pokazała, jakby ptaszek uleciał.
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Dwie królowe Tom I.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.