Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rzynek, dumając — z tym w istocie ciężko będzie trafić do końca, jeżeli sobie osnuł co i wbił w głowę. Twardy klecha...
— Alem ja też nie miękki — odparł Kochan — a ze mną się mu przyjdzie rozprawić. Znajdę nań sposób, aby się go więcej obawiać nie było potrzeby.
Wierzynek potrącił go znowu.
— Gniew złym doradcą — rzekł niechętny.
— Nie o mnie mi idzie, ale o pana! — zawołał Kochan. Żal mi go wielki. Dosyć ma z krzyżakami, z Mazury, z własnemi ziemiany, z Rusią, z żoną, jeszcze tego brak, aby duchowieństwo wystąpiło przeciwko niemu? I bez tego on męczennikiem. Nie ścierpię, aby dla jednego mizernego klechy miał resztę spokoju postradać.
— Z miłości waszej dla pana roście to — rzekł Wierzynek — że zawczasu czarniej widzicie, niż jest.
Unosicie się... drżącemi rękami mało co dobrego zrobić można.
Kochan spuścił głowę, nie chciał się sprzeczać, ale przy swem pozostał. Czuł Wierzynek, że go nie przekonał. Siedzieli tak czas jakiś niemi przeciw siebie.
— Zabiję klechę!! — zamruczał wreszcie niepohamowany Kochan, poruszywszy się, jakby do wstania.