Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom II 146.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

zęby, pożółkła biała twarzyczka, a im ją mocniej malowała, tem okrutniej ciemniała i marszczyć się zaczęła brzydko.
Oczy gasły, schudła... Świat, jak zawsze, rachujący się tylko z teraźniejszością, zobaczywszy ją tak zbiedzoną, odsuwać się począł. Prawda, że Fryc gościnnym nie był do zbytku. Muzyki ani chciał znać, trefnisiów kolanem za drzwi wypędzał, a próżniakom próżne kubki stawił.
Osamotniona biedna Baśka, której pan Bóg odmówił jedynej pociechy, mogącej osłodzić życie, bo dzieci jej nie dał — płakała po dniach całych. Fryca te łzy gniewały, a nie rozczulały.
Miał czasem takie szyderskie pogadanki o skaczącej kozie i tym podobne, które gniew żony i łzy podwajały...
Sam zaś on był jak z kamienia. W mieście się zabawiał, nic sobie powiedzieć nie dawał, wesół był, obojętny, i w domu, do którego wcisnął się przybyszem — panował...
Nic też dziwnego, że napróżno szukając sobie pociechy, piękna Baśka znalazła ją dopiero w nabożeństwie i modlitwie. Jak we wszystkiem i życiu całem namiętną była zawsze, tak i pobożność jej, gdy raz się na nią zaniosło, stała się niepohamowaną a gorączkową. Dawniej ludzi brała przebojem, teraz tak samo cisnęła się do Boga.
Rozpocząwszy pokutę, nie miała w niej miary.