Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 026.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

chan Rawa, którego Konradowa już znała i z twarzy i z rozgłosu, bo wcześnie jej o tem mówiono, że on u pana swego był najulubieńszym i najmożniejszym.
Ze śmiałością człowieka, który prosić o nic nie potrzebuje, a rozkazy przynosi — stawił się Kochan, ledwie starej głową skinąwszy.
— Mam do was zlecenie od pana — rzekł krótko, wpatrując się w nią bacznie; bo załzawione jej oczy i twarz trwogą napiętnowana uderzyć go musiały.
Przerwał sobie i wtrącił.
— Coście to tak zakłopotana, moja jejmość? Juściż źle u nas na dworze ci nie jest, ani na czym zbywać może?
— Nic mi, nic, prędko przerwała Konradowa.
— U nas płakać nie powinniście — mówił Kochan — pan dobry, nagroda hojna, ale panu też służyć dobrze potrzeba i wiernie.
Otóż posłuchajcie.
Tu obrócił się dokoła, oczyma szukając po izbie, czy jakiego niepotrzebnego świadka nie było.
— Posłuchajcie — powtórzył. — Król, pan nasz, nie tak młody jest, aby go to wesele i występowanie nie znużyło. Jemu trzeba odpocząć — ale ludzie o tem wiedzieć nie powinni, że królowę samą zostawi. Niechby i ona też trochę sobie wypoczęła...