Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 070.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Strzegł się wydać słówkiem z tem co go zajmowało, ale dwór już wiedział, że Panoszę u siebie miał i różnie odgadywano.
Beńko wesołość udawał, choć jej nie miał. Usta się śmiały, czoło było zasępione.
Po wieczerzy żona mu rękę podała, odprowadzając do sypialni. Tu znowu nogę opatrywano, baba przyszła z ziołami, kurzono ją i wojewoda położywszy się, żonie przy łóżku miejsce wskazał, aby posiedziała przy nim, póki by go sen nie wziął.
Przed nią, chociaż dobrze wiedział, że Borkowicza lubiła i broniła, jak w innych sprawach — tak i z tą taić się nie myślał.
Rozpoczął jej po cichu opowiadać, co od Wierzbięty słyszał — i co w skutek tego postanowił.
Drgnęła pani wojewodzina (imię jej było Marussa, z Maryi za młodu przerobione) — i nie dając po sobie znać, jak ją to obeszło, ciekawie słuchała. Beńko, który milczeć postanowił i powinien był, rozgadał się i zwierzył jejmości wszystko.
Nie śmiała mu się sprzeciwiać, chociaż złożone jej ręce zacisnęły się z bolu i strachu.
Siostrzan nie przestał jej być miłym, swoich dzieci nie miała, kochała go jak własnego syna. Wszystko, co dokazywał i broił, tłómaczyła sobie to potwarzą, to ludzką słabością, to krwią gorącą.