Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 090.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

a że sam długiej podróży dla nogi konno jeszcze odbywać nie mógł, jechał na wozie krytym...
O Borkowiczu w okolicy słychać nawet jakoś nie było.
Podróż Beńka, zapowiedziana wcześnie, bo i z niej tajemnicy nie czyniono, na kilka dni nim wyruszył z Poznania, wszystkim była wiadomą.
Na wsiadanem przybył doń z pożegnaniem Wierzbięta — a zobaczywszy orszak mały i nieosobliwie uzbrojony, miał sobie za obowiązek przypomnieć Beńkowi, że z Borkowiczem się mógł gdzie spotkać.
Rozśmiał się ufny w swą powagę wojewoda.
— Ja go szukać teraz nie będę — rzekł, a on, ręczę wam, gdyby o mnie zasłyszał, rychlej się gdzieś skryje, niżby miał mnie zaczepić. Wie on, że ja z sobą żartów stroić nie daję!
Wierzbięta chciał mówić coś jeszcze, nie dał mu wojewoda. Rozstali się tak i Beńko w swą podróż małemi dniami wyruszył.
Pierwszego dnia nic się nie trafiło, coby zaniepokoić mogło... Zawczasu przygotowany nocleg czekał na Beńka o mil pięć od Poznania. Za dnia przybyli do wsi, w której kmieć najzamożniejszy chatę swą odstąpił staremu.
Wioska leżała na skraju lasu, a chata w oddaleniu pewném od wioski. Beńko położył się zawczasu, aby wypocząć i nazajutrz rano w dalszą wyruszyć drogę. Czeladź jego i żołnierz nie