Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 091.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

spał jeszcze, i przy ognisku nieopodal warzono kaszę ze słoniną dla nich, gdy na raz jak burza przypadła gromada konnych, z krzykiem i wrzaskiem wprost na chatę biegąc...
Rozbrojono orszak wojewody nim się porwał, aby biedz po miecze i oszczepy, już Maciek Borkowicz drzwi chaty łamał i z mieczem dobytym wpadł do izby krzycząc:
— Gdzie ten stary dziad? gdzie ten, co mnie chciał więzić...
Beńko, który nigdy się nie położył, żeby przy sobie tuż nie miał korda obnażonego, bo od młodych lat nawykł był do tego — z łoża się porwawszy z młodzieńczą śmiałością stanął do obrony w pośrodku ciasnej izby...
Walka była nierówna, bo Borkowicz nietylko młodość za sobą miał, siłę, ale i uzbrojenie, gdy Beńko w jednej koszuli z pościeli się zerwał.
Poczęli się rąbać, lecz każde cięcie Maćka raniło i po każdem krew starego tryskała, gdy miecz Beńka szczerbił się próżno na żelaznej zbroi przeciwnika...
Zmuszony raz w tył się cofnąć wojewoda, ośliznął się na krwi własnej i padł na wznak na łoże, a nielitościwy Borkowicz leżącemu i bezbronnemu miecz w piersi wraził tak, iż z jednym krzykiem — Jezus! — Maria! duszę wyzionął. Ludzie wojewody w części rozproszeni, pochwytani, choć się bronić w kilku chcieli do ostatka,