Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 140.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wilczura się uśmiechnął.
— I na to jest przyczyna, rzekł, żony nie miałem, dzieci nie mam, sam do tego chleba nawykłem — na co mi więcej i inaczej??.
— A jakże tu u was na zamku? odezwał się Maciek — mnie się widzi licho sklecony... król coś o nim zapomniał.
— Bo ma pilniejsze do opatrzenia — przerwał Wilczura — a te kletki, jak je widzicie, niepozorne, woda i ziemia broni dobrze i lepiej niż drugie mury...
Mało to jest ludzi, dodał stary, co niepocześnie wyglądają, a przecie coś są warci. Tak i zamek nasz!
Uśmiechnął się.
— Przyjdzie kolej i na niego, gdy Bóg królowi życie przedłuży, to go kamiennym uczyni jak inne.
Nie wiodło się Borkowiczowi, który dwakroć o króla zaczepiwszy, odprawę dostał, począł więc z innej beczki, o sobie, o tem, co on dla Wielkopolski czynić zamierzał... a potem jakby był rad krewniakowi usłużyć czemś — i lepsze obmyśleć zajęcie.
Wilczura słuchał obojętnie, lecz ująć się niczem za serce nie dawał. Do takiego oporu nie był nawykłym Maciek, naposiadł się więc, nieżałując czasu, Wilczurę sobie pozyskać. Przyjął od niego piwsko kwaśne, rozgadał się szeroko,