Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Król chłopów tom IV 143.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wahać się i namyślać nie było można. Stary żołnierz uśmiechnął się tylko, widząc jak opatrzność boska złoczyńcę do łapki wpędziła — dając go w ręce sprawiedliwości.
Chociaż Borkowicz sam jeden był, a ludzi wiele czekało nań, Kochan nadto go znał, by mógł pomyśleć, że się podda nie broniąc... Trzeba się było gotować do zajadłej z nim walki.
Wilczura, zamiast do izby swej powracać, kazał sobie żołnierską zbroję przynieść i miecz. Ludzie petle[1] i powrozy przygotowali, i Kochan stał korda dobywszy, też.
Naradzano się, jak go z izby wykurzyć.
Tymczasem ludzie się u wnijścia ustawili kołem, aby nie uszedł na wały, z których mógł do wody się rzucić...
Po oddaleniu się Wilczury siedział Borkowicz z początku spokojnie, dumając i oczekując powrotu jego. — Wrzawa przytłumiona w podworcu wcale go nie obchodziła, nie domyślał się nic wcale.
Gdy wreszcie dowódzca nazbyt długo nie powracał, a to odejście jego za ubliżające sobie począł Maciek uważać, wstał z ławy, jeszcze się nic więcej nie dorozumiewając oprócz grubjaństwa Napiwona...
Klął gbura... Miał—li nań czekać, czy wynijść i jechać precz obrażony?

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – pętle.